„Oddajcie mi mojego Boga”, czyli wróg pozostał ten sam

poniedziałek, 23 grudnia 2013 12:40 Ebenezer Cooke
Drukuj

Tags: Bóg tak chciał! | Dzieje powszechne | Historia odkłamywana

Jeśli będę szedł naprzód – idźcie za mną,
jeśli się cofnę – zabijcie,
jeśli umrę – pomścijcie.
(Henryk de la Rochejaquelein)

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozegrał się ostatni akt dramatu powstańców wandejskich – klęska Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej 23 grudnia 1793 r. pod Savenay. W czasie walk zginęła większość dowódców. Bezbronna Wandea stanęła w obliczu zwycięskiej Republiki.

Jeśli będę szedł naprzód – idźcie za mną,
jeśli się cofnę – zabijcie,
jeśli umrę – pomścijcie.
(Henryk de la Rochejaquelein)

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozegrał się ostatni akt dramatu powstańców wandejskich – klęska Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej 23 grudnia 1793 r. pod Savenay. W czasie walk zginęła większość dowódców. Bezbronna Wandea stanęła w obliczu zwycięskiej Republiki.

Po porażce w bitwie pod Le Mans w dniu 12 grudnia 1793 r., kilka tysięcy powstańców wandejskich ewakuowało się do Laval, a stamtąd do Ancenis z nadzieją na przeprawienie się przez Loarę do Wandei. Przeprawa przez rzekę nie była możliwa bez łodzi. Dlatego też Wandejczycy zbudowali niewielkie łodzie, dzięki którym 4 tysiące ludzi – włącznie z Henrim de La Rochejaqueleinem i Jean-Nicolasem Stoffletem – zdążyło się ewakuować na przeciwległy brzeg Loary przed przybyciem statków republikańskich. Tylna straż Wandejczyków pozostała na północnym brzegu i próbowała uciec inną drogą. Wyruszyła w kierunku Blain, położonego 35 kilometrów na północ od Nantes. Zmuszona była jednak zawrócić kierunku Savenay, znajdującego się 30 kilometrów na zachód względem Nantes.

W przededniu bitwy Savenay zostało zajęte przez Wandejczyków wczesnym rankiem 22 grudnia – praktycznie bez walki. 150 republikańskich żołnierzy szybko wycofało się z miasta po drobnej potyczce z pierwszą linią Wandejczyków. Mieszkańcy miasteczka zostali ewakuowani. O godzinie 9 rojaliści przygotowywali już obronę miasta. O godzinie 11 do Savenay dotarł pierwszy oddział republikański dowodzony przez Westermanna. Zaatakował on rojalistów, jednak w wyniku potyczki został odparty. W południe pod Savenay dotarło większe zgrupowanie armii republikańskiej – na czele z Kléberem i Marceau. Kolejna potyczka – rozegrała się o kontrolę nad lasami Touchelais, leżącymi na północny wschód od Savenay – z wynikiem pomyślnym dla republikanów.

Po tych starciach przerwano walki do końca dnia, gdyż po południu w powietrzu zaległa gęsta mgła. Republikanie utrzymywali zajęte pozycje. Po zmroku do obozu republikanów przybyło kilku komisarzy – delegatów rządowych:  Pierre-Louis Prieur, Louis Marie Turreau, i Pierre Bourbott. Byli zaskoczeni biernością swych oddziałów; domagali się podjęcia walki, aby nie pozwolić przeciwnikowi odpocząć. Westermann przyjął ich żądania. Zwołano radę wojenną, podczas której Kléber nalegał na to, by z rozpoczęciem ataku poczekać do świtu. Marceau opowiedział się po jego stronie. Udało mu się także przekonać komisarza Prieura. W nocy republikanie przeprowadzili rozmieszczenie oddziałów. O godzinie 2 nad ranem z Vannes przybyła dywizja Tilly'ego. Simon Canuel objął dowodzenie nad lewym skrzydłem, Kléber – nad lewym środkowym zgrupowanem, Marceau – nad prawym środkowym zgrupowaniem, z kolei – Tilly obsadził prawe skrzydło. Z wyjątkiem kilku przejść znajdujących się na południe od miasta, Wandejczycy zostali otoczeni.

Bitwa rozpoczęła się o świcie. Nieoczekiwanie pierwsi uderzyli Wandejczycy oraz Szuani. Ich celem było zdobycie lasów Touchelais i uniknięcie otoczenia przez wroga. Uderzeniem dowodził Lyrot. Atak przyniósł zdobycze w postaci dwóch armat oraz 40 jeńców. Wkrótce potem Kléber  przystąpił do kontrataku z pułkiem ciężkiej jazdy (Gendarmes), która szarżowała z bagnetami. Wandejczycy zostali zmuszeni do wycofania się za bramy Savenay. Na środkowym odcinku Marceau dowodzący oddziałami: légion des Francs i Chasseurs de Kaster napotkał na trudności i został chwilowo zatrzymany przez wandejską artylerię.

Na odpowiednich odcinkach Canuel, Tilly i Westermann także ruszyli do ataku, przyciskając rojalistów na wszystkich kierunkach. Wkrótce jednak republikanie wkroczyli do miasta pomimo oporu, stawianego przez artylerię Marigny'ego. Doszło do zaciętych walk ulicznych, przenoszących się od domostwa do domostwa; w walkach uczestniczyło wiele rodzin sympatyzujących z rojalistami. Wandejczycy ustawili działa artyleryjskie przed kościołem i przez pewien czas zdołali utrzymać swoje pozycje. Fleuriot zdecydował się przeprowadzić ostateczny kontratak, zebrał 200 – 300 kawalerzystów, dowodzonych przez Cadoudala oraz kilku piechurów. Udało im się zaatakować i przebić linie Tilly'ego. Usiłowali atakować linie republikanów wzdłuż ich skrzydła, jednak przeszkodziły im w tym republikańskie rezerwy, które zmusiły jeźdźców do wycofania się.

W tym samym czasie, na placu przy kościele republikanie przejęli jedną z armat i skierowali ją przeciw Wandejczykom. Ostrzeliwani Wandejczycy, ścigani przez żołnierzy Republiki, wycofali się z Savenay i próbowali się przegrupować na zachód od miasta (miejsce to jest oznaczone krzyżem upamiętniającym bitwę). Wandejczycy zabrali ze sobą dwie ostatnie armaty, które Marigny zostawił w rezerwie i próbowali osłonić ich ogniem ucieczkę rannych i cywilów z miasta. W czasie tej walki zginął Lyrot. Marigny znów się wycofywał – na zachód od lasów Blanche-Couronne, mając do dyspozycji dwie armaty oraz resztki swojego oddziału. Przez godzinę udało mu się utrzymać pozycję. Później, w trakcie marszu pocieszał swoich żołnierzy, że przynajmniej udało im się wycofać. Na północnym zachodzie oddziałowi, złożonemu z 600 Wandejczyków udało się utrzymać  Butte des Vignes; później wycofali się w kierunku lasów  Blanche-Couronnes. Zostali tam otoczeni przez republikanów, a następnie przez nich zmasakrowani.

W miasteczku Savenay przeszukiwano domostwa. Wywleczono z nich setki starców, kobiet i dzieci. Wszyscy oni mieli stanąć przed sądem, jednak tymczasowo zamknięto ich w kościele. Rannych z obydwu stron konfliktu zabrano do szpitala Saint-Armel i udzielono im pomocy. Bitwa zakończyła się przed godziną 2 po południu.

***

Ale Wandei nie pogrzebano w lasach Savenay. Jej duch zmartwychwstał z masowych grobów. Powstańcza armia odrodziła się i trwała w oporze. Potem ktoś policzy, że w okresie 1793-1799 stoczono 700 potyczek oraz 17 wielkich bitew, 200 razy szturmowano i broniono miasta.

W 1801 r. nowy rewolucyjny władca Francji, Napoleon Bonaparte, ogłasza zaprzestanie prześladowań katolików, zawiera konkordat z Kościołem. To wielki sukces walczącej Wandei. Do jej lasów wreszcie powraca pokój, jednak nie na długo. Gdy narasta ucisk ze strony bonapartystów, Wandejczycy reagują zbrojnymi zrywami (1813-1814). Upadek korsykańskiego uzurpatora i powrót dynastii Burbonów witane są tu dziękczynną modlitwą i tryumfalnym biciem w dzwony. Kiedy Napoleon pojawi się jeszcze we Francji na swoje sto dni (1815), zawsze wierna Wandea raz jeszcze chwyci za oręż w obronie prawowitej monarchii. Bonaparte wyśle przeciw powstańcom 10.000 żołnierzy – tego wojska zabraknie mu pod Waterloo...

Kiedy skończyła się epopeja walczącej Wandei, rozpoczęła się epopeja Wandei męczeńskiej. O tym męczeństwie nie można i nie wolno zapomnieć. Nie można zapomnieć o 700 ofiarach z Loroux-Botterau, 1500 zamordowanych w Vezins i o wielu, wielu innych. Nie wolno zapomnieć o wydarzeniu, które miało miejsce 28 lutego 1794 r., kiedy to wojska Republiki zajęły miasteczko Lucs-sur-Boulogne. Zaczęło się systematyczne mordowanie mieszkańców w ich domach. Reszta pozostałych przy życiu, głównie starcy, kobiety i dzieci schronili się do miejscowego kościoła. Republikańscy żołnierze wdarli się do środka masakrując bezbronnych. By zaoszczędzić na czasie, decydują się bombardować kościół z armat. Pod gruzami giną wtedy 564 osoby, w tym 110 dzieci w wieku poniżej 7 lat. Najmłodsza ofiara, Luiza Minaud, miała zaledwie 15 dni. Bezpośrednio po tej masakrze gen. Cordelier, dowódca rewolucyjnego komanda, napisał do Konwentu: "Dzień męczący, ale owocny".

W 1794 r. (w czasie działań "kolumn piekielnych") wojska Republiki wymordowały w mieście Angers około 2 tysiące ludzi, w większości prostych chłopów (w tym również starców, kobiety i dzieci), których jedyną winą było to, że byli podejrzani o sprzyjanie stłumionemu powstaniu wandejskiemu. Republika jednak sądziła i skazywała ich na śmierć także za to, że po kryjomu uczestniczyli we mszach świętych odprawianych przez tzw. niezaprzysiężonych księży (czyli trwających w jedności z Następcą św. Piotra w Rzymie).

Należy pamiętać, że 19 lutego 1984 r. Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował 99 męczenników z Angers. Wśród beatyfikowanych znalazło się 12 księży, 3 zakonników i aż 84 świeckich (w tym 80 kobiet). Jan Paweł II w swojej homilii z okazji tej beatyfikacji wyjaśnił, na czym polegało ich męczeństwo. Słowa Ojca Świętego dotyczą jednak wszystkich męczenników krwawej rewolucji francuskiej: "Trwali mocno przy Kościele katolickim i rzymskim. Kapłani – oni odmówili złożenia przysięgi schizmatyckiej, nie chcieli porzucić swojego duszpasterskiego powołania. Świeccy – oni pozostali wierni swoim kapłanom w czasie mszy odprawianych przez nich, poprzez znaki swojej czci dla Maryi i świętych. Bez wątpienia, w kontekście wielkich napięć ideologicznych, politycznych i militarnych spoczęło na nich podejrzenie niewierności ojczyźnie, oskarżono ich o sprzyjanie siłom kontrrewolucyjnym. Dzieje się tak w przypadku prawie wszystkich prześladowań, tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Ale dla mężczyzn i kobiet, których imiona zostały przechowane – z pomiędzy wielu innych z pewnością równie zasłużonych – sądząc z tego, czym rzeczywiście żyli, co wyznawali na sądowych przesłuchaniach – nie ma żadnej wątpliwości co do ich determinacji, nawet pod groźbą utraty życia, pozostania wiernymi temu, czego wymagała od nich Wiara. Nie ma również wątpliwości, co do motywu ich skazania: nienawiści wobec tej Wiary, którą ich sędziowie pogardliwie określali jako «fanatyzm»".

Pisząc o męczeństwie Wandei nie można nie wspomnieć o najbardziej może wstrząsającym aspekcie wandejskiej martyrologii i jednocześnie najbardziej odrażającym obrazie rewolucyjnej Republiki. Oto bowiem rewolucjoniści stwierdzili, że eksterminacja Wandei przez "kolumny piekielne" idzie zbyt powoli. Trzeba było, ich zdaniem, mordować więcej ludzi w krótszym czasie. Zbrodnia musi być efektywniejsza.

W dokumentach z tamtego czasu zapisane są słowa Jeana Carriera, komisarza Republiki na Wandeę:: "Uczynimy z Francji cmentarz, jeżeli nie odrodzi się na naszą modłę". Carrier nie skończył tylko na deklaracjach słownych. Był prawdziwym technologiem zbrodni, menadżerem ludobójstwa. Aby usprawnić i zwiększyć masowość zbrodni, zaproponował masowe wytrucie ludności wandejskiej: "Arszenik! Do studni, do żywności, wszędzie!" Zdecydował się w końcu na opracowanie własnego sposobu ludobójczej praktyki, tzw. noyade. Noyady polegały na umieszczaniu setek ludności cywilnej (kapłanów, kobiet, dzieci, starców) w barkach na Loarze. Barki były wcześniej celowo przedziurawione, a gdy wypłynęły na środek rzeki wyjmowano z nich tymczasowe zabezpieczenie, tak, aby szybko zatonęły z ludźmi na pokładzie.

Źródła historyczne (m.in. raporty samego Carriera) podają, że w przeciągu trzech miesięcy od 16 listopada 1793 r. do 13 lutego 1794 r. odbyły się 23 noyady. Dla zobrazowania ogromu zbrodni przytoczmy konkretne liczby: 23 grudnia 1793 r. utopiono w ten sposób 800 osób, dzień później (Wigilia) 300 osób, 25 grudnia – 200 osób, 27 grudnia – 400 osób, 5 stycznia 1794 r. – 400 osób, 17 i 18 stycznia – utopiono po 300 osób. Po jednej z noyade komisarz Carrier z dumą donosił do Paryża: "Wydarzenie, które już nie jest niczym nowym. Oto ostatniej nocy 53 księży zamkniętych na barce zostało zatopionych w rzece. Cóż za rewolucyjna rzeka z tej Loary!"

Carrier wymyślił także tzw. małżeństwa republikańskie w Loarze. Ta barbarzyńska praktyka polegała na związywaniu razem nagich chłopców i dziewcząt i następnie wrzucaniu ich związanych do Loary, gdzie tonęli.

Ocenia się, że w ciągu półtora roku w Wandei zamordowano około 120 tys. osób, a więc 15% całej ludności tego rejonu. W przeliczeniu na gęstość zaludnienia i liczbę ludności dzisiejszej Francji, liczba ta wynosiłaby ponad 8 milionów osób!

W swoim ludobójstwie rewolucja francuska była ograniczona tylko techniką. Jednak rewolucjoniści robili, co tylko mogli wymyśleć. W zachowanych do dzisiaj raportach generałów Republiki z Wandei znajdujemy ich chełpienie się, że noszą spodnie zrobione ze skóry Wandejczyków. Chwalili się tym generałowie Beysser i Moulin.

Nie wolno zapomnieć – zwłaszcza przy z roku na rok coraz bardziej dechrystianizujących się i komercjalizujących świętach Narodzenia Pańskiego – o tysiącach znanych z imienia i bezimiennych ofiar prostego ludu Wandei, który zapłacił ogromną cenę za trwanie przy Bogu i Kościele. Mczeństwo Wandei to przede wszystkim historia męczeństwa zwyczajnych ludzi. Tak, jak męczeństwo siedemnastoletniej Marii Papin, wieśniaczki z Poitou. Gdy szła z koszykiem jedzenia dla wandejskich powstańców, natknęła się na oddział "kolumn piekielnych". Republikańscy żołnierze dopytywali się, gdzie podąża. Gdy ta zaprzeczyła jednak, że idzie do "bandytów", zagrozili jej rozstrzelaniem. Dziewczyna odpowiedziała na to: "Wolę raczej umrzeć niż zdradzić moich braci". "Puścimy cię wolno, gdy nas zaprowadzisz do tych łajdaków" – zachęcali żołnierze. "Nigdy" – odpowiedziała Maria. W chwilę po tym została przewrócona na ziemię, zgwałcona i przywiązana do drzewa. Następnie żołnierze cięli ją szablami. Podczas tych tortur dziewczyna modliła się, co jeszcze bardziej rozwścieczało jej katów. Gdy umarła, jej ciało zostało poćwiartowane.

Ivan Gobry, jeden z francuskich historyków badających zbrodnie Rewolucji Francuskiej, napisał o tej historii piękne słowa: "Takich, jak Maria Papin, było wiele na zachodzie Francji. Na szczęście dla honoru ludzkości. Były one jak gwiazdy świecące w nocy, jak nadzieja pośród ruin".

Wandea pozostała nieugięta, choć zapłaciła za to straszliwą cenę. Wicehrabia Franciszek Renat de Chateaubriand objeżdżając tę spustoszoną krainę, patrząc na piętrzące się wszędzie ruiny i stosy ludzkich kości, napisze: „Ten kraj, jak stary wojownik, nosił okaleczenia i blizny na miarę swej wartości.”

Natomiast prosty wieśniak z Bas-Poitou, porąbany pałaszami przez republikańskich żandarmów, krwawiący z dwudziestu dwóch ran, wezwany do poddania – nie wypuści z rąk broni, tylko ostatkiem sił wycharczy oprawcom w twarz: „Oddajcie mi mojego Boga!

 


Robert Brasillach

Mon pays me fait mal

Mon pays m'a fait mal par ses routes trop pleines,
Par ses enfants jetés sous les aigles de sang,
Par ses soldats tirant dans les déroutes vaines,
Et par le ciel de juin sous le soleil brûlant.

Mon pays m'a fait mal sous les sombres années,
Par les serments jurés que l'on ne tenait pas,
Par son harassement et par sa destinée,
Et par les lourds fardeaux qui pesaient sur ses pas.

Mon pays m'a fait mal par tous ses doubles jeux,
Par l'océan ouvert aux noirs vaisseaux chargés,
Par ses marins tombés pour apaiser les dieux,
Par ses liens tranchés d'un ciseau trop léger.

Mon pays m'a fait mal par tous ses exilés,
Par ses cachots trop pleins, par ses enfants perdus,
Ses prisonniers parqués entre les barbelés,
Et tous ceux qui sont loin et qu'on ne connaît plus.

Mon pays m'a fait mal par ses villes en flammes,
Mal sous ses ennemis et mal sous ses alliés,
Mon pays m'a fait mal dans son corps et son âme,
Sous les carcans de fer dont il était lié.

Mon pays m'a fait mal par toute sa jeunesse
Sous des draps étrangers jetée aux quatre vents,
Perdant son jeune sang pour tenir les promesses
Dont ceux qui les faisaient restaient insouciants,

Mon pays m'a fait mal par ses fosses creusées
Par ses fusils levés à l'épaule des frères,
Et par ceux qui comptaient dans leurs mains méprisées
Le prix des reniements au plus juste salaire.

Mon pays m'a fait mal par ses fables d'esclave,
Par ses bourreaux d'hier et par ceux d'aujourd'hui,
Mon pays m'a fait mal par le sang qui le lave,
Mon pays me fait mal. Quand sera-t-il guéri?

18 novembre 1944.